poniedziałek, 7 stycznia 2013

Rozdział 1: kłopoty na Sivir.

 Od tamtego czasu minęło 14 lat. Tajemnica o dziecku Kiry i Nightwinga na Sivir pozostała tajemnicą. Od czasu do czasu Kira potajemnie odwiedzała dziewczynkę. Zawsze mówiła, że chcę odwiedzić ojca. Dla bezpieczeństwa.
 Żyli z Shai'rem szczęśliwie. Mężczyzna, gdy tylko Kira powróciła, zrezygnował z prawa do tronu, żeby móc zaopiekować się żoną i być z nią jak najczęściej. Po śmierci ojca Shai'ra tron objął jego młodszy brat, Wil'ian.
 Tea'ri wyrósł na wspaniałego i dzielnego księcia i wojownika. Nikt, podczas jakichkolwiek pojedynków, nie mógł się z nim mierzyć- no, może oprócz Sha'ira, któremu nikt nie mógł praktycznie dorównać. Skończył najlepszą szkołę na Sivir. Wszyscy byli z niego strasznie dumni. Miał szansę w przyszłości stać się dowódcą armii. Nie był jednak pewien, czy tego chce...

-Tea'ri, zbierasz się?-Shai'r wszedł do pokoju syna. Zauważył, że ten momentalnie coś schował w szafce. Uśmiechnął się.-Co tam masz?
Tea'ri wydawał się zakłopotany.
-Nic... Takiego...-mruknął.
Sha'ir pokiwał głową.
-Rozumiem, te wszystkie tajemnice młodych ludzi... No dobrze. Za 5 minut przyjdź do jadalni, goście już za niedługo będą. Hrabia Drac'o zabiera swoją córkę.-uśmiechnął się, a Tea'ri zarumienił się jeszcze bardziej. Gdy Sha'ir wyszedł, Tea'ri odetchnął z ulgą. Z szafki wyciągnął zeszyt, w którym miał przyklejone różne zdjęcia superbohaterów, artykuły o nich, itp. Wszystkie pochodziły z Ziemi. Jego matka często mu o nich opowiadała, zwłaszcza o Młodych Tytanach, do których kiedyś należała... Czuł do nich wielki szacunek. Na Sivir nie było żadnych superbohaterów. Nie było ogólnie zbyt sporych problemów z prawem. Policja była dosyć sprawna, zwłaszcza z wprowadzoną najnowszą technologią. Te wszystkie laserowe spluwy, i te takie tam... Osobiście Tea'ri uważał, że było to niepotrzebne. Wszystko robiło się za nowoczesne.
Nagle usłyszał pukanie do drzwi. Otworzyła Kira.
-Tea'ri, jesteś gotowy? Nie, oczywiście, że nie, kazałam ci zmienić ten ohydny podkoszulek!
-Mamo, jest dobrze...-chciał się wytłumaczyć Tea'ri, ale kobieta już grzebała w jego szafie, szukając czarnej koszuli z krótkim rękawem.
-W tym ci będzie lepiej.-powiedziała, i podała mu koszulę.-Nie jest dobrze. Tea'ri, masz 19 lat i nadal nie potrafisz się sam porządnie ubrać? Przychodzi She'ana, pamiętasz?
-Tak, mamo, pamiętam.
Kira uśmiechnęła się i spojrzała na syna. <Czas na wielki opis wyglądu, co mi tam!>
Tea'ri był ideałem mężczyzny na Sivir. Nie było żadnej dziewczyny, która by o nim nie marzyła lub nie trzymała jego zdjęcia w pokoju. Był to wysoki, umięśniony młodzieniec o jasnobrązowej cerze. Całe jego ciało było pokryte czarnymi tatuażami <z takimi się urodził :P. Co drugie pokolenie wszyscy na Sivir tak mają- BO TAK!>. Miał długie, czerwone włosy i małą brodę, której Kira nie znosiła- ale jak sobie chce. Najbardziej jednak wszyscy lubili jego czerwone, smocze oczy. Nie wiadomo było, skąd takie posiadał.
Ale to, co matka kochała w nim najbardziej, to jego wspaniały charakter- był lojalny, sprawiedliwy, optymistyczny, wyrozumiały. Kochany Tea'ri...
-Mamo, chciałbym z Tobą o czymś pogadać, zanim przedstawię ten pomysł tacie.-usłyszała nagle. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
-O co chodzi synku?
-Więc... Mamo... Nie do końca wiem, jak się o to zapytać, ale... Czy mogę polecieć na Ziemię?
-Chcesz odwiedzić dziadka? Nie ma problemu!
-Ale, mamo, mi bardziej chodzi o to, że... Chciałbym zostać bohaterem. Chcę zostać Tytanem, a może nawet dołączyć do Ligi Sprawiedliwych!
Kirę zamurowało. Wyprostowała się i spojrzała na syna z nadzieją, że żartuje.
-Tea'ri, nie mówisz chyba serio? Żartujesz, jak z tymi dredami, tak?
-Nadal chcę mieć dredy, ale nie o to chodzi. Mamo, nie jestem tu potrzebny. Pokój mamy praktycznie z każdą  planetą w galaktyce, a może nawet poza nią? Wszędzie jest bezpiecznie, kiedy ostatnio ty, albo tata, powstrzymaliście jakiegoś zbira?
-Przecież wiesz, że nasza policja doskonale się tym zajmuje.
-I to jest ciekawe, mamo. O to chodzi właśnie! Co ja mam robić?! Jestem sobie po prostu, co z tego, że jestem wyszkolony? Po co nam armia, skoro wszystko i tak się marnuje?
-Nie musisz być wojownikiem, skończyłeś świetną szkołę, możesz np zostać... Tłumaczem! Ile znasz języków? Sivirski, tamarański, angielski, łacinę...
-Zerski, parinski, keleński i... Mamo, z 10 będzie, nie chcę być jednak tłumaczem! Chcę od życia czegoś więcej, jak ty!
-Ale na Ziemię? Czyś ty oszalał? Zresztą, nie ma składu Młodych Tytanów w Twoim wieku. Wszyscy już są powyżej 30, nie dogadasz się...
-A Ben Logan? Syn Raveni Bestii? 
-On nie jest Tytanem, kochanie, o ile dobrze pamiętam...
-Ale może chce! Kto wie? Ma moce! Jest pełno młodych ludzi, których wystarczy zebrać razem, i mogą zadziałać...
-Dobrze, już dobrze. Tea'ri, porozmawiamy o tym jeszcze wieczorem, już czekają goście.-Kira wyciągnęła syna z pokoju i popchnęła go w stronę schodów.-Przywitaj się najpierw z hrabią, She'ana na końcu! I pamiętaj, jeżeli zostaniesz tytanem, nie będziesz się z nią tak często widywał.
-Tak, mamo.-mruknął Tea'ri i zbiegł po schodach.

She'ana wyglądała przepięknie. Jak zwykle zresztą. Ciemna skóra, długie, czarne włosy splecione w kok. Pełne, czerwone usta. Zielone oczy. Całą kolację nie mogli od siebie oderwać wzroku. Ona wpatrywała się w niego, a on w nią. W tym czasie panie rozmawiały o modzie na Sivir <mój Boże, Ziemskie jeansy to teraz szczyt!>, a panowie o ewentualnych interesach. Tea'ri wyprosił o możliwość odejścia z She'aną od stołu, i po chwili poszli oboje do ogrodu. Usiedli na huśtawce. 
-Twoja matka wprowadziła tu ciekawe zmiany.-uśmiechnęła się She'ana. -Uwielbiam te huśtawkę! Zawsze, jak tu przychodzimy, to nie mogę się doczekać, aż zaczniemy się huśtać!
-Tak?-Tea'ri uśmiechnął się szyderczo i spojrzał jej w oczy.-A wiesz dlaczego ja uwielbiam tą huśtawkę? Bo z tej odległości nie widać nas z dworku. 
Zarumienił się. Ona również. Ich usta dzieliło ledwie parę centymetrów. W końcu to zrobił.Pocałował ją. To był najlepszy pocałunek- oczywiście, całował już pełno dziewczyn, ale jej jeszcze nie. Ten definitywnie był najlepszy. 
 Gdy odsunęli się od siebie, Tea'ri zaczął się zastanawiać, czy pomysł z wyjazdem na Ziemię rzeczywiście jest taki dobry- niby czemu tak? Tam nie ma She'any! A on pragnie She'any!

 Po jakimś czasie rozmowy z ukochaną zdecydowali się wrócić do dworku. Szli powoli- śpieszyło im się? Niezbyt... 
-She'ano, nie chciałabyś może zobaczyć się ze mną jutro? Moglibyśmy pójść do parku...
-Oczywiście, że...-odwróciła się do niego, jednak nagle jej mina zmieniła się. She'ana była przerażona. Ale czym?! Co się stało?
-She'ano...
-ZA TOBĄ!
Tea'ri odwrócił się. Zobaczył wysoką, błękitną postać stojącą w odległości jakiegoś metra od niego. W rękach ściskał miecz. Ale jak to się stało?! Jakim cudem to coś podeszło do niego, a on tego nie usłyszał? Jakim cudem strażnicy go nie zauważyli?!
Tea'ri zaklnął -a to dziś narzekał, że się nudzi.
-She'ana, do środka!-wrzasnął. Dziewczyna pobiegła do dworku, a Tea'ri przygotował się na odebranie ataku.Nieznajomy dalej stał, wpatrując się w niego.
-Czego chcesz?! Kim jesteś?!-zawołał wściekły chłopak.
Mężczyzna stojący naprzeciwko niego był ubrany w długi, błękitny płaszcz. Twarz zakrywał kaptur.
-Szukam... Smoka...-warknął.
-To idź do zoo, tam ich mamy pełno!
-Szydzisz sobie ze mnie, młodzieńcze?! Chyba dobrze wiesz, że chodzi o Ciebie.
-Co?!
Ale zanim Tea'ri porządnie zrozumiał te słowa, mężczyzna w płaszczu go zaatakował, z uniesionym do góry mieczem. Tea'ri zrobił unik i odepchnął go. Wróg odwrócił się znowu i zaatakował. Chłopak nieźle się namęczył -unik, unik, unik, i unik. W pewnym momencie złapał go za szyję i zmusił do uklęknięcia. Człowiek ukryty pod płaszczem zaczął wrzeszczeć z bólu i wypuścił miecz. Tea'ri uśmiechnął się.
-Kimkolwiek jesteś, prawdopodobnie nie przygotowałeś się zbyt dobrze do tej walki. 
W tym momencie do ogrodu wybiegli wszyscy, z Sha'irem na czele. 
-Tae'ri!-krzyknęła Kira. 
-Spokojnie, mamo, już go obezwładniłem. -wyszczerzył zęby Tea'ri. -Nie był zbyt dobry.
She'ana uśmiechnęła się z ulgą i podbiegła przytulił Tea'riego. 
-Byłeś taki dzielny...-powiedziała. Sha'ir podszedł i podniósł z ziemi niedoszłego zabójcę. Hrabia wtedy podszedł do Tea'riego.
-Chłopcze, wydajesz się idealną partią dla mojej She'any, więc jeżeli macie zamiar się pobrać...
W tym momencie stało się coś dziwnego. Mężczyzna w płaszczu wyrwał się z uścisku Sha'ira i zranił go sztyletem. 
-NIE! -wrzasnął, i rzucił sztylet w stronę Tea'riego. -ON NIE MOŻE SIĘ ROZMNOŻYĆ!
Rzut był cholernie nieoczekiwany. I niecelny. Zanim  Tea'ri zdążył cokolwiek zauważyć, Sha'ena padła na trawę z przebitą sztyletem szyją. 
-NIEEEEEEEEEEEEEE!-wrzasnął hrabia. Jego żona rzuciła się w stronę ciała córki, Tea'ri również. Jedynie Kira skupiła się na mordercy. Rozluźniła palce, i pstryknęła. Pojawił się ogień. Z wrzaskiem rzuciła się na mężczyznę.
-NIE WAŻ SIĘ DOTKNĄĆ MOJEGO DZIECKA! 
Uderzyła go w szczękę. Nagle jego płaszcz się zapalił. Zerwała go z niego. Nagle osłupiała.
-Ty? Na Sivir?!
_____________________________________________________ 
Yup, i to na razie tyle XD. W następnej notce pojawią się następne postacie, obiecuje ^^

niedziela, 30 grudnia 2012

Prolog: Rozstania i powroty.

Nevaeh, godz.2.00, 21 październik. 

Dotychczas było idealnie. Wiodła normalne życie, od kiedy Garfield pozwolił jej odejść. Dziś jednak zobaczyła go znowu. Po 7 latach, od kiedy odeszła z drużyny. Chciała podejść, chciała się przywitać... Chciała wyznać, że tęskni... Co zmieniło jej decyzję? 
Wózek. Garfield miał dziecięcy wózek, i próbował uspokoić siedzące w środku dziecko. No właśnie, dziecko. Jego? Nie, to niemożliwe, z kim niby...
-Rav, tu jestem!
Wysoka kobieta z krótkimi, granatowymi włosami podeszła do stojącego pod sklepem Garfielda. Pocałowała go na powitanie, a potem wyciągnęła z wózka dziecko i je przytuliła. Mały chłopiec, możliwe, że miał rok, o czarnych włosach, i zielonej skórze. To na pewno dziecko Gara. Definitywnie. Z kim?
-Raven...-wyszeptała Tara. -Jesteś z Raven...
Chciało jej się płakać. Jaka była głupia! Kiedy była jeszcze Tytanką, Garfield- znaczy Bestia- skakał wokół niej, gotowy spełnić jej wszystkie zachcianki, gotowy przytulić ją, gdy ta tego potrzebuje. Ale to jej nie wystarczało. Nie potrafiła znieść tego ryzyka, tego niebezpieczeństwa, tego... Wszystkiego. I tak po prostu, go zostawiła... I straciła to szczęście, które teraz mieli... On i Raven...
-Bądź szczęśliwy.-mruknęła. Potem odwróciła się i szybko pobiegła do domu.
Od tamtego czasu minęło kilka godzin, Tara leżała teraz w łóżku i oglądała telewizję. Phi, w sumie, czego ona może im zazdrościć?! Sama skończyła prawo. Znalazła niezłą pracę w kancelarii, ma piękny dom...
....
Nie ma jednak do kogo się przytulić, nie ma na kim polegać, nie ma z kim dzielić swojego szczęścia, nie ma kim się zaopiekować...
Gdy tak myślała, nagle usłyszała dzwonek do drzwi. Wystraszyła się. Kto może czegoś od niej chcieć o tej porze?! Złodziej? Nieważne. Jeżeli złodziej, to cholernie pożałuje... Mimo, że długo nie używała mocy, to nie można było sobie z nią ot tak po prostu zadzierać! 
Ubrała na siebie szlafrok i przeszła do holu. Przyłożyła ucho do drzwi.
-Kto tam?-zapytała.
-Otwórz, Terro. Przyjaciel...
Terro? Ten ktoś powiedział do niej Terro?! Nikt jej tak nie nazywał od 3 lat, kiedy to pamiętnie wezwano ją po raz ostatni na pomoc! Zdenerwowana otworzyła drzwi. Zobaczyła wysokiego mężczyznę o czarnych, krótkich włosach. Mimo, że dawno się nie widzieli, rozpoznała go od razu.
-Boże, Richard...
-Ja też się cieszę, że Cię widzę, Terro.
-Proszę, mów do mnie Tara. Nazywam się Tara. Jeżeli chcesz mnie wezwać na jakąś cholerną misję, to nie...
-Nie, nie o to chodzi! To naprawdę trudna sprawa Taro. Nie chcemy, żebyś używała swoich mocy, ale mamy dla Ciebie najważniejszą prośbę, jaką kiedykolwiek moglibyśmy mieć. Czy moglibyśmy wejść?
-My? To znaczy ty i kto?
Z ciemności wyszła wysoka kobieta o długich, czerwonych włosach. W rękach trzymała małe zawiniątko.
-Kopę lat, Taro.
-Kira!

Tara szybko przygotowała kawę. Zaniosła ją do salonu i usiadła na przeciwko swoich niespodziewanych gości. Czuła się nieco zażenowana tym, że jest tylko w szlafroku i koszuli nocnej, ale to raczej nie sprawiało teraz problemu jej gościom.
-Więc?-zapytała.-O co chodzi, jeżeli nie o moje moce? I co tu robicie? We dwoje? Kira, słyszałam, że zaginęłaś! Nie było cię widać, już ponad rok.
Kira uśmiechnęła się słabo.
-No cóż. Tak to miało teraz wyglądać...
-Richard, a co z Koriand'r? Co z Białym? Co wy tu robicie we dwoje?!
Richard westchnął.
-We troje, Taro. Co my tu robimy we troje.
Dopiero teraz blondynka zobaczyła, co było w małym zawiniątku. Zakryła usta dłonią.
-Mój Boże, to dziecko...
-Tak, to nasze dziecko.-mruknęła Kira.-Moje i Dicka.
-CZY WYŚCIE POSZALELI?!-wrzasnęła.
-To była tylko jedna noc, Taro. To był błąd. To było wtedy, gdy Sha'ir miał atak...
-Sha'ir?
-Biały. Nie mogłam już wytrzymać, wystraszyłam się... Uciekłam na Ziemię, do mojego taty.
-A co z Twoim synkiem?
-Wiesz, jak to jest na Sivir, opowiadałam ci.Do 7 roku życia Tea'ri jest bezpieczny. 
-Tak, będąc w szkole "wojskowej".
-Richard, rozmawialiśmy już o tym. Byłam przeciwna. 
-Oszaleliście?! Nie kłóćcie się teraz! Co tu robi dziecko?!
Kira i Dick spojrzeli na siebie, a potem na Tarę.
-Nikt z nas nie może teraz zatrzymać dziecka.-powiedział Dick cicho.
-Co?!
-Za zdradę małżeńską na Sivir ladacznica zostaje zabijana, czyli ja.-mruknęła Kira.-Do tego moja ciąża. To było straszne. Nie mogę jej wziąć do siebie! Zabiją ją! Ją oraz mnie.
-A do tego stanowczo nie chcemy dopuścić.-powiedział Richard.
-Więc zostań na Ziemi Kiro!
-A co z moim synkiem? Nie odzyskam go...
Tara zszokowana odłożyła kubek z kawą na stół, bała się, że go upuści. 
-Przez ten rok mój ojciec ukrywał mnie. Teraz jednak wiadomo, że musimy się rozstać.
-A ty, Dick?! Czemu nie weźmiesz dziecka do siebie?!-wrzasnęła zdenerwowana Tara.
-Ponieważ chcemy, żeby Cherry miała normalne życie.-powiedział Richard. -Kira posiada moce jedynie z kamienia. Cher jest normalna. Nie ma żadnych mocy. U mnie i Koriand'r ona tego nie uzyska. Bezpieczeństwa. Szczęścia. Poza tym, Cher może być zbyt podobna do Kiry, a Sha'ir czasami bywa na Ziemi, by nas wspomóc w walce.
-I dlatego chcecie, żebym ją wzięła? Żebym ją adoptowała? Zaryzykowała swoją karierę, to, co mam?-powiedziała, choć nagle zamarła. Co ona ma? Nie ma nikogo, do kogo mogłaby się przytulić, ani...
-Taro, będę ci pomagał, jak mogę, będę przyjeżdżał, żeby ci pomagać, będę kupował, co będzie potrzebne, ale teraz błagamy- uratuj jej życie. To moja córka, na miłość boską, nie oddam jej do żadnego przytułku.
-A ja muszę już wrócić na Sivir! Tea'ri mnie potrzebuje, Sha'ir mnie potrzebuje! Kocham ich!
Richard się wzdrygnął, i spojrzał smutno na Kirę. Ta jednak nie zauważyła nic. 
Tara siedziała jeszcze chwilę, myśląc.
-Nie musisz się decydować teraz, Taro.-powiedział Richard.-To trudna decyzja, jesteśmy podli, że stawiamy cię przed czymś takim...
-Nie. Uspokój się, Dick.-powiedziała Tara.-Jakkolwiek ma to wyglądać, zgadzam się.
Kira podniosła głowę, zaskoczona.
-Naprawdę?!
-Tak. Widzę, że sytuacja jest straszna. Kiedyś wy mi pomogliście. Teraz tyle mogę dla was zrobić.
Richard uśmiechnął się, a Kira przytuliła Tarę. Potem podała jej zawiniątko. Tara patrzyła teraz na małą, śpiącą istotkę, zupełnie jej obcą.
-Cher, Cher Grayson. Witaj. Tu ciocia Tara, teraz będę cię wychowywać.
Kira uśmiechnęła się słabo, próbując powstrzymać łzy.\
-Musimy już iść.-Richard wstał.-Jutro przywiozę ci Cher i wszystkie rzeczy,  tata Kiry mi pomoże.
-A ty, Kiro?
-Już muszę wracać. Koniecznie jutro. Tea'ri wraca do domu na swoje urodziny. Gdybym znowu je opuściła, byłby zły.
Jeszcze chwilę rozmawiali, a potem Tara pożegnała się i jej goście wyszli. Przez okno zobaczyła, że Kira była załamana, a Richard ją przytulił. Nie było to dziwne. Traciła dziecko. Może na zawsze. 
Dziwna decyzja Tary trochę ją dziwiła. Zgodziła się nagle na coś aż tak szalonego, dziwnego...
-Taro, gratuluję. Nagle zostałaś mamą, i będziesz komuś potrzebna. Tak, jak sobie życzyłaś.-powiedziała do siebie, i poszła spać.
_____________________________________________________________________________
22 październik.
-Już czas, Kiro.
Kobieta podniosła wzrok znad łóżeczka swojego maleństwa. Jej ojciec stał zmartwiony w drzwiach.
-Już idę, tato. -Kira ucałowała swoją córkę w czoło, i wyszeptała.-Cherry, na zawsze pozostaniesz w moim sercu.Jeszcze się zobaczymy. 
Wstała i szybko wyszła z pokoju. Nie mogła się oglądać, bo inaczej tęsknota zniszczyłaby jej serce. Maleństwo teraz spało, i na te pięć minut mogli je zostawić same w pokoju.
Zeszli do piwnicy, gdzie Dick kończył majstrować przy portalu.
-O, już jesteś. Świetnie.-Dick wstał. -To co, żegnamy się, i...
Kira szybko go pocałowała, zanim zdążył dokończyć zdanie.
-Dbaj o nasze dziecko. Wychowaj ją na porządnego człowieka. Chcę od czasu do czasu otrzymać jakąś wiadomość.
-Jasne.-pokiwał głową.
-A, i dbał o Koriand'r. To najlepsza kobieta, jaką w życiu miałeś.
Dick odsunął się na bok, a Kira przytuliła się do ojca. Nagle się rozpłakała.
-Nie, nie teraz, kochanie. Musisz być silna.
-Wiem, tatusiu...
-Przywieź mi kiedyś mojego wnuka, chętnie go zobaczę.-potem ojciec wyszeptał jej do ucha.-Choć Sha'ira nie musisz brać ze sobą. Nie lubię go. Zawsze chciałem, żebyś została żoną Richarda.
-Tato, proszę.
-Wiem, wiem, kochasz go. Więc idź. 
Kira stanęła przed portalem. Dick włączył aparaturę, po chwili w okrągłej tafli można było zobaczyć pałac z Sivir.
-Pamiętasz scenariusz?-zapytał Richard.
-Pamiętam.
-A będziesz zawsze pamiętać, że cię kocham?
Kira odwróciła się jeszcze na chwilę, i uśmiechnęła.
-Zapamiętam, jak już bardzo prosisz.
Ostatnie, co Dick widział, to jej piękny uśmiech. Potem zniknęła.
___________________________________________________________________
SIVIR.
Sha'ir siedział na tronie. Oczekiwał wejścia gości i przyjścia Tear'a. Musiał mu wręczyć prezent jako pierwszy. A przede wszystkim cholernie chciał wreszcie przytulić swoje dziecko. Tęsknił za nim. Obiecał sobie, że gdy wreszcie zostanie pełnoprawnie koronowany, to zniesie tą głupią tradycję wysyłania dzieci do tej cholernej szkoły... 
Nagle otworzyły się drzwi. Sha'ir wstał.
-Witam gości pała...-nagle zamarł. To nie byli goście przyjęcia. Ani nawet Tea'ri. To była księżna Kira.
To była jego królowa. Królowa jego serca. Choć stała ledwo żywa. Ta, która zniknęła nagle podczas jednego z jego ataków półtorej roku wcześniej. 
Zszedł z tronu i podbiegł do kobiety. Ta padła mu w ramiona. 
Rozpłakał się.
-Kira...-szeptał jej imię.-Och Kira, och Kira... Gdzieś ty była?
-Nic nie pamiętam...-szepnęła. I przytuliła go mocno.-Ale już jestem. Już jestem. Tęskniłam.
-Zabiorę cię do pokoju, niech jakiś medyk cię obejrzy...
-NIE! Shai'r, pomyśl o Tea'rim. Chcę go przywitać. Proszę.
Pokiwał głową. Wziął swoją królową na ręce i zaniósł na tron. Nie obchodziło go nawet to nietaktowne na tą sytuację odzienie!
Chwilę potem otwarły się wrota. Goście zaczęli wchodzić do sali. Na końcu wszedł książę. 5-letni malec szedł mężnie przez salę, chciał przyjąć życzenia jak prawdziwy mężczyzna. Nagle jednak zobaczył swoją mamę- tą, której tyle nie było! 
-MAMA!-wrzasnął i podbiegł do tronu. 
Teraz nic innego się nie liczyło, niż ta mała, szczęśliwa rodzina, która znowu była razem.
Serce Kiry znowu zaczynało bić szczęściem.
______________________________________________________
...Ale zepsułam prolog xD. Trochę to skomplikowane, aczkolwiek te działania powinny być wyjaśnione.
Jakby co, gdyby ktoś nie wiedział: Kira nie jest oryginalną postacią z DC, ja ją wymyśliłam ^^"". Wszystko do końca wyjaśni się później.